- Rozumiem. Gronostaje i złotą koronę? - Zauważyła, że zaczęli się droczyć, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Książę, nawet obsypany mlekiem w proszku, nadal wyglądał zabójczo. Pospiesznie więc odwróciła wzrok i skoncentrowała się na leżących na fotelu rzeczach. - Po¬trzebuję to w coś włożyć. Stary służący z trudem powściągnął uśmiech. - W szafie jest walizka - poinformowała, nagle skłonna do pomocy. - Czy może przypadkiem to pani jest ciocią Tammy? Zdecydował się na absolutną szczerość, bo nic innego już mu nie pozostało. - I nie dostałeś fioła na punkcie swojego małego bratanka? Zjawiłaś się tak tajemniczo... oczy. Wolał, żeby Luce usłyszała wszystko od niego niż od mieszkańców miasteczka, którzy cieszyli się niepowodzeniami innych i uwielbiali ubarwiać opowieści. Zdołała wydusić z niego wyznanie, że kochał Sayre. Dał jednak narzeczonej jasno do zrozumienia, że tamten romans należy do przeszłości i przypomniał jej, że ona też niezupełnie jest dziewicą. Na tym skończyło się roztrząsanie sprawy. Po ślubie mieli zresztą znacznie poważniejsze powody do kłótni. Wiedza o jego byłym związku z Sayre to jedno, a obecność Sayre w mieście, jej pojawienie się w ich domu i świecenie w oczy kosztowną elegancją to zupełnie inna sprawa. Luce ani trochę nie była zachwycona zaraz po tym, jak Sayre opuściła ich podwórko, oświadczyła mu to bez ogródek: - Nie podoba mi się to, Clark. - Powiedziała cicho, co oznaczało, że mówi poważnie. Kiedy na niego krzyczała, wiedział, że kłótnia wywołana została złością, że nie chodzi tak naprawdę o nic ważnego i niedługo wszystko wróci do normy. Tym razem było zupełnie inaczej. Gdy przemawiała niskim głosem, wiedział, że powinien przysiąść i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. - Muszę wytrzymywać twoje picie i chroniczną depresję, ale nie zamierzam znosić zdradzania mnie z Sayre Hoyle Lynch czy jak ona się tam nazywa. - Nie zamierzam cię zdradzać z Sayre. Jesteśmy starymi przyjaciółmi. - Byliście kochankami. - Byliśmy. Jako para dzieciaków. Poza tym, sądzisz, że chciałaby mnie teraz? To była najgorsza z możliwych rzeczy, jaką mógł powiedzieć. Luce odebrała to jako swoistą deklarację, że jeśli Sayre wyrazi taką chęć, Clark do niej wróci. Mogło to również znaczyć, że był wystarczająco dobry dla kogoś takiego, jak Luce, ale nie dla Sayre Hoyle. Kiedy tamtego poranka Luce wychodziła do pracy, płakała. Po południu, gdy wróciła, łzy już obeschły, ale atmosfera w domu zdecydowanie ochłodła, zwłaszcza w sypialni. Od dnia wizyty Sayre minął już tydzień, ale w stosunkach intymnych między Clarkiem i Luce niewiele się poprawiło. Najgorsze było to, że bardzo kochał Luce. Nie miała ogłady i elegancji Sayre, ale była na swój sposób piękna. Kochała dzieci i, gdy jej pierwszy mąż od niej odszedł, potrafiła sama je utrzymać. Co ważniejsze, kochała także Clarka, a to zakrawało na cud. Nie dał jej do tego zbyt wielu powodów. Zatopiony w myślach, nie zauważył jadącego za nim samochodu, dopóki tamten omalże nie zetknął się z tylnym zderzakiem jego wozu. Zjechał na prawą stronę, ustępując kierowcy, ten jednak trzymał się jego ogona i zamrugał światłami. - Co do diabła?! - Clark instynktownie spojrzał w lusterko, szukając koguta policyjnego. Sądził, że to wóz patrolowy, ale nic nie wskazywało na to, że to samochód szeryfa. Poczuł ukłucie strachu i odruchowo sięgnął pod siedzenie, gdzie trzymał łom. Kiedy szedł w tango, najczęściej pił w miejscach pełnych ludzi o nie najlepszej reputacji i od czasu do czasu miał z nimi problemy. W jadącym za nim samochodzie dostrzegał tylko kierowcę, ale mógł to być podstęp. Nieznajomy znów zamrugał światłami. Clark zjechał na krawężnik i zatrzymał się. Samochód za nim zrobił to samo i zgasił światła. Clark zacisnął dłoń na łomie. Zobaczył, jak ktoś wysiada z drugiego pojazdu, okrąża jego wóz i podchodzi od strony pasażera. Nieznajomy zapukał w okno. - Clark, to ja. Rozpoznał twarz ocienioną daszkiem czapeczki baseballowej i puścił łom. Pochylił się i otworzył drzwi. Do samochodu wsiadła Sayre i szybko zamknęła drzwi, żeby zgasić światło wewnątrz kabiny. Ubrana była w niebieskie dżinsy i ciemny podkoszulek, włosy schowała pod Mały Książę patrzył na Różę bardziej niż wyczekująco. A tak myślą ludzie bez wyobraźni. I wtedy stają się tacy jak ja - źli, obłudni, ponurzy i oszukujący siebie - Skoro umiesz się nim zająć, to ja mogę się przespać. Bawcie się dobrze. Była we wspaniałym nastroju. Spytała tajemniczo: - Zejdę zobaczyć, czy już przywieziono pani rzeczy. Nie mogła zasnąć. Wstała, ubrała się, wsiadła do roz¬klekotanej furgonetki, która od lat służyła zespołowi Douga, i udała się do najbliższej stacji benzynowej, odległej o go¬dzinę jazdy. Przerzuciła kolorowe magazyny na stojaku i znalazła to, czego szukała. W jednym z tygodników wid¬niało zdjęcie Marka, który podnosił do góry roześmianego Henry'ego. Obaj wyglądali na bardzo szczęśliwych.
- A jednak, Wasza Wysokość. Panienka Tammy spakowała swoje rzeczy, zawiozła panicza Henry'ego do Renouys i bezpośrednio stamtąd pojechała na lotnisko. Nie. Odpowiedź na to pytanie Tammy znała od dawna.
Kiedy wydawało jej się, że widziała już wszystko, temu dorwiemy Johna. do łuz i śmiechy kobiet, które plątały się między stołami bilardowymi.
– A jeśli niektórzy nie są? samą prawdę. Jeśli miała ochotę wracać do przeszłości, musiała pogodzić końcu ożyła, by kochać i być kochaną.
Sayre spojrzała na zegarek. - Pół godziny? Beck roześmiał się w odpowiedzi. - Ja nie potrzebuję aż tyle. - Otoczył ramionami jej kibić, wtulił twarz w jej piersi i westchnął głęboko. - Zniszczenie Hoyle'ów było moją siłą napędową jedynym celem w życiu. Zapomniałem o całym bożym świecie. Od kiedy umarł mój ojciec, nie podjąłem żadnej decyzji, która nie wiązałaby się z doprowadzeniem do tego dnia. Teraz, kiedy wszystko się dokonało... jestem po prostu zmęczony tym wszystkim, Sayre, - Ja też nie mam już siły na gniew. Nie odczuwam nawet satysfakcji z powodu upadku Huffa. To dobrze, że wreszcie będzie musiał odpowiedzieć za swoje zbrodnie, ale w gruncie rzeczy żal mi go. Nie widzę powodu do radości. - Masz rację. Nie ma w tym nic radosnego. Może tylko spokój. - Może. Położył dłoń na brzuchu Sayre i pomasował go lekko. - Ze wszystkich złych uczynków Huffa, najgorsze było to, co zrobił tobie. Przykryła jego dłoń swoją. - Jestem Hoyle, Beck. Nie zawsze mówimy prawdę i potrafimy okrutnie manipulować ludźmi. Uniósł głowę i spojrzał na nią. - Okłamałam Huffa. To była podłość, przyznaję, ale byłam tak wściekła na niego, że chciałam mu naprawdę dopiec - ściszyła głos niemal do szeptu. - Doktor Caroe nie uszkodził mnie ostatecznie. Oczy Becka powędrowały ku jej brzuchowi i z powrotem w górę. - Możesz mieć dzieci? - Nie ma żadnych fizycznych przeciwwskazań. Pomyślałam sobie nawet, że może... może powiem to Huffowi. Beck powoli dźwignął się na nogi i przyciągnął ją do siebie. - To właśnie odróżnia cię od nich, Sayre. Ani Huff, ani Chris nie znali litości. Tobie nie jest ona obca. Dostrzegłem to i pokochałem cię za to. - Nie, Beck - odparła, opierając policzek o jego pierś. - To jest coś, co ja zobaczyłam w tobie. - Znalazłem ją. Tamsin Dexter ma dwadzieścia siedem lat, jest niezamężna, bezdzietna, pracuje jako dendrolog w Parku Narodowym Bundanoon, leżącym przy trasie z Sydney do Canberry. - Hej, masz gości! - zawołał z dołu Doug, po czym wycofał się z uśmiechem. - I tak pani na nim nie zależy. Miała pani sprawować nad nim pieczę, a zostawiła go pani na pastwę losu! Gdyby nie to, że opłacałem opiekunkę, chłopiec trafiłby do domu dziec¬ka. Jest pani jeszcze gorsza niż pani siostra i matka. Takie osoby powinno się wsadzać do więzienia... - urwał nagle, ponieważ zrozumiał, że to go donikąd nie zaprowadzi. - Przepraszam, nie chciałem pani urazić - wydusił z siebie z trudem. - Potrzebny mi jest tylko pani podpis. Ja zabie¬ram Henry'ego, a pani pozbywa się kłopotu na zawsze. - Dzień dobry - powiedział uprzejmie Mały Książę, lecz nie spodziewał się odpowiedzi. Najpierw był zdumiony ufnością swojego stryjecznego bratanka, a potem musiał zająć się uspokajaniem go. Po ja¬kimś czasie Henry przytulił się spokojnie do jego szerokiej piersi, wyraźnie zadowolony. Dopiero wtedy Mark nacisnął dzwonek, by wezwać służbę. - Tak sobie myślę, że może Wasza Wysokość chciałby mieć ich u siebie.